Jest takie japońskie przysłowie: wystający gwóźdź zostanie uderzony jako pierwszy.
Japończyk nigdy nie rzuci papierka na ulicę. Nie będzie pchał się w kolejce.
Zawsze ma wyciszony telefon w metrze.
Nigdy nie nadepnie Ci na buta, nawet w największym ścisku. W wagonie metra Japończycy włączają stealth mode. Kilkadziesiąt osób naraz udaje że ich nie ma. Jak się czuje słoń w składzie porcelany? Mniej więcej jak białas w tokijskim metrze w godzinach szczytu.
Czy to ich złote serca i wysoka kultura osobista, czy odruch – wyuczony, ale bezwarunkowy?
Wiemy, że nic nie wiemy. Problem polega na tym, że się nie dowiemy – bo żeby dotrzeć do Japończyka, trzeba by pokonać mur językowy i przepłynąć fosę nieśmiałości.
Czytałam, że Japończycy potrafią być cudowni, ale żeby się o tym przekonać, należy by zjeść z nimi beczkę soli. Codziennie przez kilka lat.
Dla nas pozostali uprzejmi, ale całkowicie nieprzeniknieni. Jakbyśmy próbowali zajrzeć do wnętrza przez mleczne szkło.
Po wizycie w Japonii zaczynam rozumieć popularność infantylnych gier, mangi, salonów pachinko. Też bym szukała drogi ucieczki.